Obiecali – Monika Syminowicz
Na gwieździstym niebie pojawił się pierwszy księżyc, po nim kolejny, mniejszy. Kilkanaście minut później zza horyzontu wynurzył się ostatni, największy; ten świecił najmocniej. Kasjopeja wyciągnęła rękę w ich stronę, jednak księżyce pozostały niewzruszone, nawet nie poczuła ich energii.
Nie powinna się tu znaleźć! Nie mieli prawa uwięzić jej w miejscu, które za dnia spiekało słońce, przez co mogła wędrować jedynie pod osłoną nocy. Niestety, wtedy pojawiały się one – nigdy nie schodzące z warty księżyce o bladych obliczach. Gwiazdy, niczym ich towarzysze, migotały, przyciągały wzrok, mamiły blaskiem. Wokół serca Kasjopei zacisnęły się niewidzialne palce, a w gardle pojawiła się gula, której nie potrafiła przełknąć. Miała znaleźć się pośród gwiazdozbiorów, być podziwianą, zapamiętaną.
Przez wieki!
Otarła wierzchem dłoni łzę, jednak po niej pojawiły się kolejne.
– Daliście słowo!
Przestraszony jej krzykiem ptak zerwał się z gałęzi. Spojrzała na niego nienawistnie, chciała rzucić urok, ale ptak zniknął za koronami wysuszonych drzew.
– Kłamcy – powiedziała w gniewie. – Wszyscy kłamiecie.
Zerknęła na księżyce zmrużonymi oczami; ich światło drażniło Kasjopeję, przypominało słowa wypowiedziane wiele lat temu: Czeka cię większa sława niż za życia – zapewniali bogowie. – Osiągniesz wielkość, jaka się innym nie śniła! Jak mogła im uwierzyć?
Bo jesteś naiwna – głos jednego z księżyców pojawił się w jej głowie. – Jak dziecko.
– Nie – odpowiedziała mu.
Padłaś ofiarą własnej urody, snobko – dodał drugi księżyc.
– To nieprawda. Mylisz się.
Echa wspomnień napływały nieprzerwanie – niezliczeni kochankowie, których owijała wokół palca, wzrok zazdrosnych kobiet, dzieci zapatrzone w nią niczym w święty obraz, kapłani zapominający o ślubach czystości. Nawet bogowie mieli trudności, by oprzeć się jej urodzie. Zaspokojeni, zarzekali się, że jej piękno nie może przeminąć, zniknąć, odejść w zapomnienie.
– Dość! – krzyknęła. – Dość, błagam.
Załkała, osunęła się na kolana i złapała za głowę. Wspomnienia zacierały się, odpuszczały, jednak wiedziała, że niedługo wrócą.
Wspomnienia tego, co utraciła – taką wymierzono jej karę. Za wszystkie krzywdy, jakie wyrządziła, a w szczególności za odebranie ukochanego nimfie, która uważała się za piękniejszą nawet od Kasjopei. Takiej zniewagi nie można było darować. Mężczyzna szybko dał się omamić wdziękom i słodkim słowom. Nimfa przegrała, a Kasjopeja świętowała swój triumf. Bawiła się ludźmi, wykorzystywała urodę jako najlepszą broń. Świat należał do niej!
Do czasu.
Do dnia, w którym nereida utopiła się w świętym jeziorze bogów. Kasjopeja nie wiedziała wtedy, że samobójstwo nimfy sprowadzi na nią wyrok wiecznego więzienia.
Postać z czarnymi skrzydłami, które lśniły w blasku świec, przyszła po nią za szybko, ale nie potrafiła tego zmienić. Posłusznie poszła za Kostuchą, pewna, że bogowie wywiążą się ze swoich deklaracji i umieszczą jej gwiazdozbiór na niebie.
Jak bardzo się pomyliła!
Zerknęła ponownie na księżyce, przeklęła, po czym splunęła na ziemię.
– Jeszcze poznacie mój gniew – powiedziała, a wiatr poniósł jej słowa dalej.
Ruszyła przed siebie. Mijała uschnięte krzewy, idąc po spalonej ziemi wypełnionej po brzegi piaskowym pyłem oraz kamieniami o ostrych krawędziach.
W jaskini oddalonej parę metrów od Kasjopei coś się poruszyło – nie znało swojego imienia, nie miało ciała, ale potrafiło odczuwać, słyszeć i mówić.
Jeszcze poznacie mój gniew – powtórzyło niewyraźnie zasłyszane słowa, zaskoczone emocjami, które się po nich zrodziły.
Wychynęło z jaskini. Trzymało się cienia, by nie zostać odkryte przez księżyce.
Poznacie mój gniew – syczało i podążało za Kasjopeją, by w końcu dopaść ją przy pozostałościach lasu. Owinęło się wokół jej nóg, podpełzło do klatki piersiowej i przeniknęło przez pory skóry, popłynęło żyłami, zalęgło się w sercu, ogarnęło umysł. Wściekłość, niczym cudowny eliksir, dodawała Kasjopei sił.
Ponownie wyciągnęła rękę w stronę strażników.
Tarcza najmniejszego księżyca pociemniała…