Pięć dni temu zakończyło się czerwcowe wyzwanie pisarskie. Trzy sytuacje oraz dwa gatunki do wyboru. Na co pokusiły się osoby biorące udział? Jaki gatunek najbardziej przypadł im do gustu?
Nie będziemy przedłużać. Wyniki poniżej.
Krzystof Biały – „Godzina demonów”
– Słyszysz ten dźwięk? – pytam zaniepokojony.
– Cooo? – Maciek podnosi się z poduszki i przeciera oczy.
– No właśnie nic nie słychać – wyjaśniam. – Cisza.
– I?
– A jak było wczoraj? Chlali do piątej, a teraz ciemno jeszcze…
– Gdzie Terlecki? – spytał Wasyl spod kłębowiska koców.
– Wyszedł, nie zamknął kretyn drzwi – wzdycha Maciek. – Pewnie już wrócił do domu.
– Bez rzeczy? – Wasyl podnosi niebieski plecak.
Zapada milczenie. Nasze twarze lśnią blado, gdy Maciek włącza latarkę.
– Idę się rozejrzeć. Kto… kto ze mną?
– Ja – mówi Wasyl.
– I ja! – dodaję prędko.
– Nie no, ktoś musi zostać, jakby wrócił.
Głosy kolegów rozbrzmiewają zza płachty. Najpierw wyraźnie, potem odchodzą.
Gasną.
Zostaje sam. W ciemności gęstej jak czekolada. Zawsze się tego bałem. Dziecinne, wiem. Bo i czego się bać? Nadmiar wyobraźni potrafi namieszać w głowie…
Lśniące cyfry rozbłyskują na ekranie komórki.
2:46
Opieram głowę o plecak i usiłuję spać. Usiłuję to dobre słowo.
Siedzę tu już… nie wiem, z pół godziny? A nie, dopiero…
2:55
A może wyjdę i rozejrzę się troszkę? Zauważę przecież, jak który zacznie wracać.
3:00
O, już chyba słyszę ich kroki. Wracają…
3:02
Ktoś jest obok namiotu. Zawołam „Kto to?!”…
3:03
Dlaczego nie mogę zawołać? Ani ruszyć się z miejsca?!
3:05
Boję się…
3:06
Ciężka kropla potu pada na wyświetlacz. Bateria wyczerpuje się i zapada ciemność.
***
Nie wytrzymam dłużej. Wypadam na zewnątrz.
Nikogo. Tylko gąszcz namiotów błyszczących upiornie w poświacie księżyca. W jednym z nich śpią nasi koledzy, zaglądam do środka.
Nikogo.
W następnym tak samo. Za to przewrócony słoik miodu, koce i flaszki na swoim miejscu. Prawie jak miasto widmo.
Zaraz… Czy to już halucynacje czy tam ktoś leży na wznak na wodzie?
Biegnę nad jezioro niczym wicher. Trzaska suchy patyk. Potykam się i padam w koniczynę. Nie spojrzę za siebie. Nie, nie, nie.
Spoglądam. Nikogo. Tylko dziwne dyszenie.
A nie, przecież to ja tak dyszę…
To Mati. Nieruchomo unosi się na spokojnej tafli, jakby spał.
Głębi też się zazwyczaj boję. A zazwyczaj nie czuję się, jakby ktoś mnie obserwował.
Lewa. Prawa. Głowa nad wodą. Przeraźliwe szczękanie zębów. Czy mi się wydaje czy
on się oddala? No, jeszcze parę metrów… Wodorosty. Skręcam się z obrzydzenia, wpływając w to paskudztwo. Prawie jak kapusta. To nie wodorosty.
To macki. Oplatają mnie delikatnie, niemal czule. Szarpię się, młócąc rękami i prawie dusząc własnym wizgiem. Mati znika pod powierzchnią. Macki sięgają wyżej.
Uścisk przybiera na sile i opadam w czarną otchłań.
Aleksandra Cicha
Marek nerwowo bębnił palcami o kierownicę. Siedział w samochodzie ponad trzydzieści minut, a Ewelina nadal się nie pojawiła. Jakim sposobem wytrzymywał jej ciągłe spóźnienia? Rozumiał kilka minut, ale pół godziny?! Jeszcze ta cholerna lampka od poduszki powietrznej musiała się zapalić. Przetarł palcami powieki.
W końcu Ewelina wyszła z klatki schodowej bloku. Podbiegła do samochodu, a na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Wgramoliła się do samochodu, akurat kiedy wiatr przybrał na sile zmieniając się w wichurę. Plecak rzuciła między nogi, po czym poprawiła poły płaszcza sięgającego jej do połowy łydek.
– Wybacz.
– Demon prędkość to z ciebie nie jest – mruknął.
– Oj, kochanie. Nie bądź zły. Mam dla ciebie niespodziankę. – Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając rząd równych zębów. – Co powiesz na słodkie umilenie czasu? – spytała, wyciągając z plecaka słoiczek miodu oraz tabliczkę gorzkiej czekolady.
– Najpierw tam dojedźmy – odpowiedział Marek, a na jego twarzy wciąż malowała się złość.
Marek odpalił silnik i ruszyli, kierując się na północ, do wynajętej chatki mieszczącej się w pobliżu jeziora oraz otoczonej wysokimi świerkami.
Po kilku minutach zjechali z głównej ulicy, kierując się polnymi wertepami w głąb lasu. Przejeżdżali kolejne kilometry, a Marek z niedowierzaniem przyglądał się poboczu, ciągnącego się hen daleko przed nimi obrośniętemu drobnymi koniczynami. To raczej nie jest normalne – pomyślał.
– Stój! – krzyknęła Ewelina, a on zahamował gwałtownie.
– Co się stało?
Ewelina zaczęła rozpinać swój płaszcz, spod którego dojrzał koronkę czarnego body. Otworzyła drzwi od pasażera i wysiadła. Wiatr rwał poły jej płaszcza. Oparła się o drzewo plecami, uśmiechając się zalotnie. Marek pokręcił głową. Ewelina mogła mieć wiele wad, ale na pewno się przy niej nie nudził. Wysiadł z auta i kilkoma krokami znalazł się przy niej. Włożył ręce pod płaszcz, czując ciepło jej ciała. Pocałował ją namiętnie, a ona zaczęła rozpinać jego pas oraz rozporek spodni. Nad nimi nagle zagrzmiało, ale oboje na to nie zważali. Ich ciała złączyły się, a oddechy przyspieszyły.
– Szybciej, kochanie, szybciej.
Objął ją w tali, by przycisnąć do siebie. Już był blisko, kiedy ktoś go nagle szturchnął, a on ocknął się w oświetlonej jasnym światłem sali, gdzie znajdowały się puste ławki. Nad nim stała pani profesor z uczelni nazywana Zgorzkniałą, bo nikt nie widział jej jeszcze uśmiechniętej. Podeszła do drzwi, zamykając zamek na dwa razy, po czym oparła się o jedną z ławek i rozpięła górny guzik bluzki, a potem następny. Po raz pierwszy zobaczył jej uśmiech, a chłód przeniknął jego ciało.
– Panie Kowalski – powiedziała głośnym głosem. – Brakuje panu zaliczenia z ustnego.
Marek przełknął głośno ślinę, a burza na zewnątrz rozszalała się na całego.
Nina Terenko
Kretyn, kretyn, po prostu kretyn. Powtarzałem to jak mantrę, idąc przez las w ręku trzymając jednorazówkę z kilkoma marnymi grzybami znalezionymi przez ostatnie cztery godziny. Zachciało mi się zbierać grzyby samemu i w dodatku nie wziąć telefonu. Palant! Chciałem ukarać wszystkich znajomych, którzy byli już tak rozleniwieni, że woleli leżeć w łóżku, opierając się o poduszki i wcinając batony z czekoladą i miodem. Wówczas sądziłem, że to idealny pomysł. I na co mi to przyszło? Błądzę w tym lesie jak idiota, nie wiedząc w którym kierunku znajduje się nasz domek, położony na skraju wioski. Gdyby tylko byłby tu zasięg. Patrzę na wysokie korony drzew bujające się na wietrze. Nad nimi zaczęły się zbierać ciemne chmury.
Pięknie, naprawdę pięknie. Jeszcze ulewy mi brakuje.
Idę szybko. Kiedy w lesie się ściemniło niemal zacząłem biec. Nagle przed sobą zauważyłem polanę porośniętą koniczynami. Pośrodku siedziała dziewczyna, a jej czarne włosy falowały na wietrze.
– Hej! – krzyknąłem, zadowolony, że moje problemy zostały rozwiązane.
Ona na pewno zna drogę.
Zwróciła głowę w moją stronę. Zaniemówiłem. Tak pięknej dziewczyny jeszcze nie widziałem. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na jej delikatne rysy twarzy, pełne usta oraz niebieskie oczy, jakby zaklęto w nich burzowe morze. Podszedłem do niej, zapominając o zbliżającym się deszczu. Przysiadłem przy niej.
– Jestem Karol. – Wyciągnąłem rękę w jej stronę, ale ona nie odwzajemniła gestu.
– Mia – odpowiedziała dźwięcznym głosem. – Czemu tutaj przyszedłeś?
Zaniemówiłem na chwilę zaskoczony jej pytaniem. Przecież tego nie planowałem.
– Zgubiłem się.
– Biedaku.
Dotknęła mojej dłoni, a ja poczułem, że zmysły mi wariują. Drugą ręką dotknęła mojej twarzy. W ciele rozeszło się przyjemne ciepło, kiedy się uśmiechnęła i powoli zbliżyła twarz do mojej, składając pocałunek na moich ustach. Przyciągnąłem ją do siebie, a jej ciało poddało mi się bez oporów. Jednak wyprawa na grzyby skończy się o wiele lepiej niż sądziłem.
Przeczesałem palcami jej włosy i poczułem jak wiele z nich zostaje na mojej dłoni. Straciły swój czarny kolor. Stały się siwe! Spojrzałem na Mię, gwałtownie odskakując do tyłu. Zapadłe policzki i obwisła pomarszczona skóra. Usta zwęziły się do cienkiej kreski, a ciało straciło swoją jędrność. Jedynie kolor oczu się nie zmienił. Mia złapała mnie za rękę, skrzecząc ochrypłym głosem.
– W końcu świeże mięsko.
Zwycięzcom jeszcze raz gratulujemy i jednocześnie zapraszamy na kolejne wyzwanie.
Jesteśmy dziewczynami, nieumiejącymi żyć bez pisania. Dzięki niemu zyskałyśmy przyjaźń na całe życie. Piszemy głównie w nurcie fantasy i dzielimy się swoją wiedzą. Wierzymy, że dzięki systematycznej pracy i przyjemności tworzenia Twoja powieść może pojawić się na półkach księgarń.
Pierwszy tekst spodobał mi się najbardziej ze wszystkich, niemniej jednak pozostałe również wypadają dobrze. Pomysły i rozwiązania – genialne. Podczas czytania drugiej pracy, uśmiech sam wypłynął mi na usta. Pozdrawiam serdecznie 🙂